czwartek

2. Moje obawy



Zwykle wstaję wcześniej rano, żeby zrobić makijaż. Te coraz droższe kremy, na które nie żałuję pieniędzy nie dają żadnych efektów oprócz coraz chudszego portfela. Może zamiast kremów jakieś maseczki, wizyty u kosmetyczki? Dlaczego nie widzę ich rezultatów? Czy wszyscy tak mają, czy może ze mną jest coś nie tak? Coraz więcej czasu zajmuje mi krycie niedoskonałości. Teraz muszę malować się o wiele staranniej niż kiedyś. A i tak moje starania niejako z góry skazane są na niepowodzenie, bo przecież jeśli dobrze się wpatrzeć, każdy zobaczy co kryje się pod grubą warstwą fluidu, korektora do cieni pod oczami itd.
Jak tak dalej pójdzie, wkrótce będę musiała wstawać godzinę wcześniej, aby się przygotować do wyjścia z domu...
Jestem zawsze nieco skrępowana, że mój mąż widzi mnie tuż po przebudzeniu z zupełnie naturalną, pozbawioną blasku twarzą. Czuję się wówczas wręcz jakbym była naga...

Nie podobam się sobie, wpadam w nostalgię, rozżalenie, a na końcu wręcz w depresję. Nie chcę się starzeć! Nie chcę się poddać z góry ustalonemu i zaprogramowanemu losowi, jakim jest upływ czasu. Przecież na pewno można choć trochę zatrzymać tą machinę.
Oglądam Panie w telewizji, zdjęcia w gazetach- niektóre świetnie się trzymają. Czy to zasługa genów, czy może czegoś więcej...?
Ja mimo wszystko boje się i waham ( tak- nazwijmy rzecz po mieniu- boję się skorzystać z medycyny estetycznej). Ale dlaczego?
Włączam komputer, telewizor- a tam znów ofiary zabiegów estetycznych. Rzeczywiście, można się przestraszyć tych twarzy pozbawionych jakiejkolwiek naturalności. Ale przecież medycyna estetyczna to i inne znane osoby- piękne i wdzięczne, wyglądające nieco młodziej i jakby po prostu odświeżone, wypoczęte. O nich się nie mówi- bo to z pewnością mniej ciekawe. Cóż bowiem ciekawego w tym, że ktoś ładnie wygląda? Tu nie ma żadnej sensacji.
Więc może nie warto od razu negatywnie ustosunkowywać się do tego typu zabiegów. W końcu wszystko jest dla ludzi, a każda rzecz (nawet najzwyklejsza)- pozbawiona umiaru i rozsądku, da odwrotny efekt. 
Zaczynam od pewnego czasu być coraz bardziej sfrustrowana. Moje złe stosunki ze swoim odbiciem lustrzanym, a co za tym idzie coraz gorsze samopoczucie oraz niska samoocena zaczynają wpływać negatywnie na kontakty z otoczeniem. Stałam się od pewnego czasu drażliwa, nadmiernie pobudliwa, nawet drobiazg potrafi mnie zirytować i doprowadzić do wybuchu. Przecież tak dalej być nie może... To wszystko, co ze mną się dzieje musi być wyrazem jakiegoś wewnętrznego, nie do końca uświadomionego buntu.
To ja chcę wybierać, jak mam wyglądać i to ja chcę sama budować swój własny wizerunek, swoją atrakcyjność. Muszę  usiąść i jeszcze raz wszystko spokojnie przemyśleć. Muszę się zastanowić.... ale w głębi duszy czuję, że tego chcę! Chcę tych zmian! To oczywiste. Chcę nowej jakości swojego życia! Chcę wreszcie znów dobrze się poczuć we własnym ciele! Od tej decyzji dzieli mnie już cienka linia....

Dziś rano znów nie mogłam otworzyć oczu. Te opadające powieki sprawią, że kiedyś wogóle ich nie otworzę. Czuję coraz większe zniechęcenie do wszystkiego- do pracy, do obowiązków domowych, do spotkań ze znajomymi... niczego mi się nie chce! Cała ta ponura atmosfera rzutuje coraz bardziej na moją rodzinę i bliskich. Jakby tego było mało dostałam jeszcze okres. Jestem opuchnięta i nabrzmiała. A na brodzie zagościł u mnie jakiś paskudny pryszcz.
Szybko! Szybko! Zaraz wychodzę do pracy! Gdzie się podziała ta maść na wypryski? A może go wycisnąć? Co zrobić, by szybciej się zagoił? Nie... szybciej będzie go zatuszować.... baza, fluid, puder...o mój Boże! Do tej pory nie było tak źle. Jak ja wyglądam? Jak pokażę się dzisiaj w pracy? Przecież na pewno będą się na mnie patrzyli...i tak w kółko- co dzień coś się dzieje...

W telewizji tyle tych programów z przemianami brzydkich kaczątek w łabędzie i zwykłych kobiet w piękności o 10 lat młodsze.  Czy te kobiety naprawdę były w stanie przejść taką przemianę?  Może te metamorfozy to tylko fikcje? Albo zwyczajnie wyreżyserowane historie? Czy to może być takie proste? Jeśli tak by było, to każdy mógłby się w ten sposób odmienić...nawet ja!
Może to jest myśl... czemu nie miałabym tego spróbować? Przecież jeśli nie będzie efektów, lub jeśli mi się po prostu nie spodoba więcej tego nie powtórzę. Jeden raz mi chyba nie zaszkodzi, a może pomoże.... Chcę tego spróbować!
Ale gdzie się w tym celu udać? Pewnie- w gazetach i w internecie pełno reklam, ale ja boję się pójść do pierwszego lepszego gabinetu. Tu przecież chodzi o moją twarz,a nie o brzuch, czy pupę! 

Przeglądam dziesiątki ofert w gazetach, śledzę opinie w internecie i... wiem jeszcze mniej niż przedtem.
Ale przecież moja Siostra Hanka może mi kogoś polecić. Ma co prawda zaledwie 32 lata, ale wiem, że robi sobie takie zabiegi no i przede wszystkim pięknie wygląda, powiedziałabym, że mogłaby spokojnie jeździć tramwajami na biletach studenckich....  Wspominała mi kiedyś o tym, ale jakoś nie podjęłam wówczas tematu, bo nie byłam tym specjalnie zainteresowana i nie wiedziałam co w ogóle o tym myśleć.

Jeszcze dziś do niej zadzwonię i spróbuję ją podpytać...

środa



1. Zacznijmy od początku - jaka jestem naprawdę...

Myśl o ulepszeniu samej siebie narastała we mnie już od dawna. Ona wręcz nabrzmiewała...
Zawsze uważałam się za nie za ładną, nie za brzydką, nie za grubą, nie z szczupłą, ot zwyczajną.....
Patrząc na siebie czuję jednak wciąż jakiś niedosyt w swoim wyglądzie, tkwią we mnie jakieś pokłady niespełnionej kobiecości, które co pewien czas biorą górę nad wrodzonym lenistwem- wtedy zabieram się za siebie. Zawsze jest to od 1-go danego miesiąca lub np.od poniedziałku... (jakby inne daty i dni z góry przewidywały niepowodzenie).
Wpierw zabieram się za dietę. Ale to cholerne "jo-jo" znów niweczy cały wysiłek. Idę do fryzjera- ale to nie jest ta idealna fryzura, o której marzyłam. Skaczę i biegam do utraty tchu, a potem na pocieszenie zjadam obfitą kolację- bo przecież jedna kolacja niczego nie zmieni...
Ogólnie tak mijają mi kolejne wiosny, lata, jesienie i zimy, a ja nie widzę efektów swoich starań. Oczywiście w tą lepsza stronę, bo niestety czas, który biegnie znaczy moją twarz kolejnymi zmarszczkami, a ciało kilogramami.
Chyba muszę się z tym pogodzić... Trudno. Starzeję się. Nic na to nie poradzę...
Zawsze lubiłam się przeglądać w lustrze, kompletować stroje, patrzeć na swoje odbicie... Ale od pewnego czasu zaczęłam lustra omijać. Ta twarz z opadającymi wiecznie powiekami i zmęczonymi, podkrążonymi oczami, wiotką skórą, pełna przebarwień i popękanych naczynek (pamiątek po wakacyjnym opalaniu- bo zawsze zapominam o kremie z filtrem). A do tego jakby jakiś smutek na twarzy- lekko opadające kąciki ust. Wszyscy wiecznie myślą, że jestem smutna, albo zmęczona....

Czy to oby na pewno ja? Nie! To nie mogę być ja! Nie godzę się na taki wygląd!
Przecież w sercu i duszy wciąż czuję się młoda, wciąż chce być atrakcyjna i spełniona, a spojrzenia obcej płci na ulicy nie są mi nadal obojętne. Chcę, żeby mąż patrzył na mnie z tym samym błyskiem w oku, co kiedyś. I mimo, że mówi mi "dla mnie wciąż jesteś piękna i młoda, nie chcę, żebyś nic w sobie zmieniała...", to ja i tak wiem, że chce mnie tym pocieszyć, bo przecież na pewno widzi na mojej twarzy upływ czasu.

Myślę sobie, że mężczyźni jednak mają znacznie lepiej- u nich nadwaga, czy zmarszczki nie "kłują" tak w oczy, a nawet można powiedzieć, że drobne linie i rysy na męskiej twarzy są czymś pożądanym- co wpływa na ich atrakcyjność. Niestety, nie oszukujmy się- upływ czasu dla kobiet nie jest tak łaskawy, jak dla płci przeciwnej...